Geoblog.pl    atomek    Podróże    Azjo wracamy - kryptonim MiT    ciuchcią przez Gokteik Viaduct
Zwiń mapę
2013
25
kwi

ciuchcią przez Gokteik Viaduct

 
Birma
Birma, Gokteik Viaduct
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 11538 km
 
Bus z Hsipaw do Mandalay (ponad 200km ) jedzie 6 godzin, a zug jakies 13h. Decyzja wyboru była oczywista…pociąg. (To nie jest tak, że jakoś mega się ślimaczy, ale ma kilka dłuższych przerw w tym 1,5h postój w P.O.L.) Wybraliśmy go nie dlatego, ze nie mielismy co zrobic z czasem, ale dlatego, ze chcielismy zobaczyc wiadukt Goteik. Ponad stuletni wiadukt wybudowany tam przez Brytyjczyków. Całkowita długość obiektu to 689m, a wysokość 102 albo 250m, w zależności od punktu odniesienia.

Ale od początku. O dziwo wstaliśmy bez problemów, nic nie bolało i nie było żadnych slądów zmęczenia. Czy na pewno poprzedniego wieczóru mieliśmy kryzys? Na stację przyszliśmy pół godziny przed planowanym odjazd pociągu i poprosiliśmy o bilet do Mandalay (4$ najtańszy bilet). A pan wypisał nam bilet do Pyin Oo Lwin (3$) bo tak. Potem powiedział, że tam sobie złapiemy picka-upa i raz dwa dojedziemy do Mandalay. Trochę z nim dyskutowaliśmy żeby nam sprzedał do Manda, bo nie wiedzieliśmy jak będzie to wyglądało z transportem z Pyin Oo Lwin, ale ostatecznie i tak planowalismy właśnie taką przesiadkę zrobić. Pociąg w ma dość długą przerwę (ok. 1,5 h), więc jeżeli nie uda się złapać nic szybszego zawsze można kontynuować podróż pociągiem. Z tym że my mieliśmy bilet tylko do P.O.L, a jak to w Myanmarze bywa z transportem jest różnie. Może być już za późno na busa, może akurat nie jeździć albo coś tam. Ale spoko koleś na wszelki wypadek zarezerwował nam miejsca w wagonie do Mandalay, który mogliśmy dokupic za brakujące 1$, a nie wg taryfy stacji P.O.L czyli kolejne 3$ czy cos koło tego (w sumie dobrze zrobiliśmy bo skład był pełny).

Na dworcu obok pasażerów są drobni handlarze jedzeniem. Poruszenie widać jak zbliża się godzina przyjazdu. W momencie peron zamienia się w posterunki i jedzeniem. Kazda z osob zajmuje swoje miejsce, często stojąc z koszem na głowie, a pasażerowie szykują swoje klamoty. Poznałem młodego wojoka na peronie i tak jakoś znów mamy obstawę wojskową na trasie hmm.
W wagonach znów jakos tak familijnie (jakos mało osob podrożuje samotnie), jakies worki, graty, maszyny, rowery, nawet moplik. Część drzwi jest tak zastawiona że nie da się z jednej strony wejsc do danego wagonu drzwiami z tego wagonu. Ale komu to wadzi. Naprzeciw nas mała dziewczynka a obok chłopczyk. Dobrze. Dzieciaki zawsze rozluźniają atmosfere i szybszy kontakt się z ludzmi łapie. Do tego te ich fajne, brazowe, wielkie ciemne oczy. I to spojrzenie.
Po raz kolejny widzimy że menażki obiadowe to podstawa wyposażenia podróżującego. Kto nie miał pełnej ten na najbliższym 30min postoju uzupełnił sobie i w dalszej podrózy konsumował obiadek. Oprócz dlugich postojów są krótkie stopy na pośrednich stacjach – można zaopatrzyc się przez okno albo u chodzących przez pociąg handlarek. Tak się składało że za nami siedziała jakaś ekipa „PKP” która tez prowadziła swój handel. Kosz pełen niespodzianek, wypchany po brzegi co jakiś czas krążył po wagonach. Na każdym postoju można kupić wode (jakość wątpliwa). Dzieciaki biegają z kiblami wody albo jakimis plastikowymi butlami + garnuszek. i tak sprzedaja wodę prosto do okienka.

Oprocz tego że znow nam ktos zdjęcia robił to nic nas nie zaskoczyło, oprócz rzucania pod siebie. Do tej pory rzucanie wszystkiego za okno było normalne dla nas. A tu jakoś za dużo rzeczy lądowało pod nogi. Żeby nawet im się nie chcialo wyrzucac resztek przez okna? Kulminacja było siku sąsiadującego dziecka. Powiedziało że mu się chce, no to mamusia ściągnęła majteczki i mody zsikał się miedzy ławkami zostawiając kałuże. I tak- mama, tata , dziecko i pośrodku siki, aż nie wyparowaly czy wsiąkły. No problem, a WC było raptem 3m za nami i to znow lepsze niż w PL (nie ma tej obszczanej muszli z ciągle zamykającym się sedesem ;)).
Pociąg tym razem nie bujał tak ostro jak ostanio i tez nie jechal tak szybko. Zaliczyliśmy nawet awarie i postój w polu, ale jacys ludzie powychodzili z wagonow zaczeli grzebac i naprawili. Linia kolejowa biegnie przy drodze przez dużą cześć trasy, wiec zawsze jest opcja na stopa.
Za oknem pola arbuzowe, góry, pola, pagórki itd. Czasem zielono a często brązowo. Natomiast w rejonie P.O.L. bardzo zielono. Mnóstwo upraw, drzew, trawy i w ogole zielono.

Gokteik Viaduct:
Największą atrakcją przejazdu miał być Gokteik Viaduct (zaprojektowany i wykonany w USA a nastepnie przywieziony statkami. Wiecej info i fotki można znaleźć np. pod tym linkiem: www.highestbridges.com/wiki/index.php?title=Gokteik_Viaduct ) . Pociąg dużą chwilę wcześniej trochę zwolnił, nie rozpędzając się zaczął wielkimi serpentynami zjeżdżać w doł kanionu. Po kilkunastu minutach zaczął się w koncu wyłaniac most, jeszcze mały postój na dziwnej stacyjce z widokiem na most. Pociąg rusza. W oddali po drugiej stornie widać nowe pasmo gor po którym przyjdzie nam pozniej jechac. W innym miejscu wydaje się zauważy drogę która pokonywaliśmy busem. Kotlina jest rozlegla i dosc głeboka. Pociag przetacza się obok wydrążonych skał, przejeżdza tunelem i oto jest… Duży, wysoki, imponujący. Ciucha zwalnia chyba do kilku km/h i w truchowtym tempie pokonujemy most. Patrzac w lewo czy prawo podziwiasz most ale dopiero patrząć w dół, w tę małą otchłań czujesz wyjątkowość tego przejazdu. Gdzieś tam pod nami widać strumyk może to wysunięta rzeka, widać jakies inne tory i krzaczory. Już po drugiej stronie mamy dość długi postój na stacji kolejowej. Czekamy w pociąć z Manda, na stacji jest mijanka, ponieważ na całej długości trasy jest tylko jeden tor. Myślałem że to już koniec atrakcji ale jednak nie. Teraz możemy podziwiać drugi pociąg znajdujący się na mości a później widzimy jak pokonuje naszą trasę. Wspinając się po serpentynach. Z dystansu dopiero widać nachylenie trasy. Fajnym efektem było synchroniczne zdobywanie obu wzgórz przez nasze pociągi. Raz jedziemy w górę w jednym kierunku a później w zupełnie przeciwnym pokonując kolejną serpentyne i tam do momentu aż oba nie osiągnęły swoich pułapów i podążyły w swoje strony.

UWAGA: jadać do Manda najlepiej siedzieć z prawej strony do kierunku jazdy, a do Hsipaw po lewj stronie. Wtedy widać most w całej swojej okazałości.

Teraz zostaje już tylko dojechać do Pyin Oo Lwin,

Jak się okazało z pick-upem nie było żadnego problemu. Opuszczasz bramę dworca a tam już stają i łapią klientow. Duża rodzinka wysiadła z nami dzięki czemu nie trzeba było długo montować ekipy. Szybko odjeżdżamy i w ponad 2h jesteśmy na miejscu. Z pick-upami jest o tyle fajnie że da się zamowić wysiadkę tam gdzie pasuje. Ciężko było się dogadać ale trafiliśmy prawie pod hotel. Pokoj czekal bo dzwoniliśmy z Hsipaw. Cała droga do Manda jest niesamowita – jest to zjazd, tylko zjazd. Samochod ciagle jedzie w dół (bus w przeciwną stronę musiał jechać ciaglę w górę no ale troche przysypialiśmy :P) Jezdnia jest 2 pasmowa i przez wieksza cześć oddzielona pasem zieleni i co jest niesamowite (ale to pewnie zasługa Angoli?) serpentyny są puszczone oddzielnie. Samochody jadące w góre i w dół nigdy się nie będą mijać. W pewnym momencie jak widać góry się rozstępują i pojawia się totalnie płaski krajobraz – Mandalay. Kilka fajnych punktów widokowych na trasie, piękny zachód słońca…

Zamiast przed 23 jestesmy przed 19. Zatem szybko się ogarniamy w hotelu (szukamy kogoś do dzielenia taxi na lotnisko) i idziemy na miasto. Trzeba coś zjeść, wejść w końcu na neta, kupić piwo na prezent, skołować kufelek na pamiątke i takie tam. Wieczorem miasto wygląda podobnie. Może mniej wody, pijaństwa i muzyki. Ciemno jak wcześniej ale można jakoś wiecej ludzi się kąpie. Podczas święta wody to chyba każdy był czysty. Na każdej ulicy która przemierzaliśmy ktoś brał kąpiel nabierając wode z wielkiej metalowej beczki.
Najśmieszniejsze było jak szliśmy przez kompletnie ciemne skrzyżowanie szukając numerków ulic i tu nagle głos jakiś padający numery. Patrzymy a za jakąś latarnią (zgaszoną oczywiście) na chodniku siedzi duch, cały biały i mówi do nas! Nie, nie to był tylko namydlony od stóp do głowy (dosłownie) facet :P
Ostatnia kolacja w Myanmarze. Piwo + orzeszki, ryż i zupka. Było smaczne. Brzuszki pełne. Szkoda że to już koniec..
Czas się pakować zaś do jednego plecaka ;)
--
Billet PKP Hsipaw – Pyin Oo Lwin – 3$ , 7h, (do kupienia tylko przed odjazdem)
Pick-up: Pyin Oo Lwin – Mandalay z dworca PKP 1500K/os + 500K za duży bagaż (plecak); 2h. Odjeżdża jak jest pełny.
Royal Guest Mouse – 17$ za double room bez łazienki + ręczniki.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (55)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zwiedzili 5% świata (10 państw)
Zasoby: 74 wpisy74 65 komentarzy65 1193 zdjęcia1193 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróżewięcej
13.08.2013 - 24.08.2013
 
 
09.04.2013 - 26.04.2013