Geoblog.pl    atomek    Podróże    Azjo wracamy - kryptonim MiT    tam gdzie koncertują bambusy czyli na szlaku Hsipaw - Pankam
Zwiń mapę
2013
24
kwi

tam gdzie koncertują bambusy czyli na szlaku Hsipaw - Pankam

 
Birma
Birma, Hsipaw
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 11484 km
 
Uwaga: dlugie i wylewne ;)

Wyruszylismy trochę pozniej niz planowalismy, ale czasu bylo sporo. Niestety problemy pojawily sie znow problemy jelitowe i konieczne byly dosyc czeste inspekcje krzakostanow ;) (jak to pare dni wczesniej powiedzial Słoweniec - "trek jest najlepsza rzecza jaka mozna robic majac biegunke - toaleta jest przeciez wszedzie!" Droga przez duza czesc czasu biegla wzdluz strumyka, wiec caly czas zanurzalismy glowy w wodzie i oblewalismy sobie koszulki no i oczywiscie postanowilismy, ze w drodze powronej do niego wskoczymy w ramach relaksu na koniec dnia. Po drodze mijalismy wioski, w ktorych sa male sklepiki gdzie mozna zaopatrzec sie w plyny. My po raz kolejny chcielismy zalewac zoladki WC chemia wiec kupowalismy produkty cocacola podobne; na mnie to chyba zadziałalo. W droge wzielismy po 2,5 litra wody/os, ale mimo goraca nie udalo nam sie ich wypic. Po prostu nie chcialo nam sie pic, ale pilnowalismy sie żeby uzupelniac plyny. Trasa caly czas biegnie pod gorke. Jak powiedzial przewodnik "always up, never down". Nie jest stroma, wiec powoli szlismy pod gorke. Niestety cienia tez jest niewiele. Wioski jakies opustoszale, gorąco. Po ok. 3,5 godzinach doszlismy do plantacji herbaty. Jasne, nie spodziewalismy sie tutaj Cameron Highland, ale gdyby nie to, że widzielismy jak wyglada krzaczek herbaty, tych pojedynczych nawet bysmy nie zauwazyli. Spotkani po drodze dwaj gosice z ktorymi jedlismy wczoraj obiad w popcarn garden nawet sie nie skapli że gdzieś tam wczesniej byla "plantacja". Zreszta oni tez szli sami, ale trase znali z innego zrodla.
Mieli isc z przewodnikiem, ale rano dal im mapke i powiedzial, ze droga jest prosta i zeby szli sami, bo jemu cos wypadlo. Trasa rzeczywiscie jest prosta i prowadzi głownie po szutrowej drodze. Nawet nie trzeba znac nazw wiosek posrednich. Slowo klucz to "Pankam". Spotykani po drodze miejscowi sami pytaja retorycznie czy Pankam i na kiwniecie glowa że tak pokazuje kierunek albo potwierdzaja że to dobra droga. Bardzo spokojnym tempem można dojsc w ok 5h. Po ok. 4 dochodzi sie do takiego fajnego punktu odpoczynkowego. Taka altanka na zboczu jakiejs plantacji a obok w skale kokotek z ktorego kapie gorska woda.
Mozna korzystac do woli z jednek i drugiego, Nam bylo tam tak dobrze że prawie 1h spedzilismy i rozleniwilismy sie na maksa. Stamtad jeszcze ok. 1 godziny drogi do Pankam. Tym razem droga biegnie i w gore, i w dol a my juz zdemotywowani mamy nadzieje że za nastepnym winklem, za nastepny wniesieniem jest wioska, ale niestety trzeba isc dalej (chyba wszystko przez kolesia ktory powiedział że 20 min i cos mi sie staje że mial na mysli motorkiem, bo pewnie inaczej tej trasy nigdy nie pokonywal).

Aż w koncu! Zageszcza sie las, otacza nas wiecej zieleni i widac jakas brame. to jest wejscie do wioski. i co nas ogromnie zaskoczylo? Wielkosc wioski. W ogole to jak miasteczko wygladalo a to co widzielismy po drodze i to jak daleko i wysoko jestesmy wywoluje zdziwienie.

Siedzimy pod wielkim drzewem prawie że na srodku wioski i przygladamy sie bawiacym dzieciom, pracujacej kobiecie i tak zastanawiasz sie jakim cudem istatnieje tu tak duza wioska i zastanawiasz sie jak Ci ludzie tu zyja.

Noclegi albo posilek mozna znalezc w "u ba je" "pu kjaung". ktos z wioski na pewno pokaze, nami "zaopiekowala sie" mala dziewczynka - corka od gospodyni "u ba je".

W tymze domu spotykamy ziomkow ktorzy dawno temu nas wyprzedzili i juz zdarzyli sie zadomowic.
My niestety nie mozemy skorzystac z gosciny - owoce i obiadek nie dla nas tym razem (ale sie nagimnastykowalismy żeby wyjasci z czym mamy problem. nie chcielismy ich urazic przeciez) Ale za to pijemy sobie zielona herbatke i dostalismy maslane herbatniki. Nasi koledzy dostaja dosc fajnie wygladajacy obiad i jedza az im sie uszy trzesa.

Rodzinka - wydaje sie sympatyczna ale juz chyba sporo w biznesie siedzi.
Mimo tego ni w zab nie rozumieja po angielsku i troche skomplikowane jest dogadanie sie. Ja sie troche bawilem w kalambury w opcji 2 w 1: pokazywanie i rysowanie. Cos tam sie udalo. No i wiadomo że jak chcesz jesc i spac to sie dogadasz w 3 sekundy.
Salon cyz pokoj goscinny bardzo specyficzny. Chyba wspoltworzony przez gosci. Totalny miszmasz.

(ADik dotarłeś tu? :P)

Z plotek i ploteczek - słyszelismy że Mr Charles idą czasem na ilosc (wiadomo że to loteria - my trafilismy na 0 chetnych, ale dzien wczesniej byla 2, a moze byc pewnie i 6 albo wiecej). i że skoro są chetni to oni nie odmawiaja. i ze czasem dochodzi do sytuacji że biora zbyt dużo grupę a potem ubijają w chatce na matkach jedna osobe kolo drugiej. i zamiast folkroru, ciszy i spokoju masz scisk i raczej zachodni klimat. Pytajcie o liczebnosc grupy pod koniec zapisow! Po tym co widzielismy to ja nie wiem gdzie oni te przykladowe 10 os. wciskaja?

Dobiegajace grzmoty wyrywaja nas z romowy. Zerknelismy na zegarki i juz prawie 15. To najwyzsza pora żeby sie zbierac bo wiadomo że nie osiagniemy regulaminowych 3h na zejscie. Kolejny raz oferuja nas zjechanie motorbikem (swiadomi naszego nadszarpnietego zdrowia wiemy co powinnismy zrobic ale rezygnujemy, na pewno nie tu)

Dopiero co pozegnalismy towarzystwo a znow wdalismy sie w dyskusje z jakas kobieta wracajaca z pola (jesli niesie na barkach wiadra na kiju nie probujcie pomagac biorac jedno z wiader bez uprzedzenia! :P) Ogladamy jeszce walke jej syna na drewniane mieczyki, zegnamy sie i juz nie ogladamy sie za siebie. Tą samą drogą na dół. Ciemno, groźnie i chłodnie. Burza sie zakręciła nad głowami, niestety deszczyk aż tak nie chłodzi ale nie będziemy wybrzydzac (chyba idzie ku lepszemu, ludzie tutaj mowili że dawno deszczu nie widzieli, wiec moze to poczatek zmian w pogodzie - tak czy siak przeslismy kawalek dalej i sladu po deszczu i burzy nie ma zadnego)

znow relaks w strefie relaksu - tarasik, gorska, zimna woda...

idziemy dalej
widac ludzi ktorzy powoli koncza dziejsze czynnosci w polu a bambusy wciąż grają...
Wypalane trawy ciagle dymią ale już w zupelnie innych miejscach. Po raz kolejny zastanawiam sie jakim cudem nic innego sie

nie zhajcuje - tylko trawka i to w dodatku tak spokojnie. Wszystko suche jak pieprz.

Bambusowa muzyka - czemu wczesniej tego nie slyszalem? Wszechobecna cisza i to dyskretne skrzypienie, buczenie czy wizdanie? Nie wiem jak to nazwac ale wystepujace co jakis czas zbiorowiska bambusow raczyly nas przyjemna szepczaca nuta.
Pojedyncze dymki w oddali, gory, chmury, pojedyncze zielone drzewa, kilka malych chatek, ciepłe światło niskiego już słonca i się jakos onirycznie zrobilo.

Szybko i orientuje sie w czasie i przestrzeni, że opcja rzeczka, slonko, trawka nie wypali. Na piknik bedzie juz za pozno.
Nie trwalo dlugo jak znalelismy idealne miejsce na kapiel w strumyku. Takie troche tajemnicze miejsce, woda bankowo czysta bo powyżej wiosek. Brakowalo tylko slonca ktore zaslanialy jakies "topole", ale za to woda byla fajna gleboka. Heh o wiele latwiej bylo wejsc po saunie do przerebla niz po tym przegrzaniu do tego strumyka. Bylo nam dobrze. a jak male rybki zaczely nam szkubac stopy (jak kiedys te w akwariach) to bylo bardzo dobrze.
Miejscowka chyba byla tez ulubiona dla innej parki. Troche zdziwiona pani poczekala na meza i pozniej juz w 4 os odbywalismy wieczorna toalete. Byl szacun. Lody przelamany i szybko zostajemy poczestowali jedynym co mieli - jakas bulwa.
Ni to rzepa ni to...? Bylo dobre i calkiem soczyste. Troche mi nie szlo obieranie tego maczeta, ktora dostalem, zawolalem na pomoc moj zabytkowy scyzoryk. Panstwo wracali z pracy w polu i jakos tak sie zlozylo że przy strumyku nie pozegnalismy sie na zbyt dlugo. Szybko wyschnelismy, ale troche dluzej się nagrzewalismy ;)

o tej porze w wioskach bylo jakos zupelnie inaczej. jakos tloczniej, gwarniej - po prostu bylo widac ludzi, wrocilo tam zycie.

Scieżka wylotowa w gór, widok na Hsipaw leżace w oddali (jakas 1h drogi), rozlegle zielone pola dziela nas i miasto) Po lewej gory, na horyzonce gory, w dole wioska, rzeka a po prawej kolejne wioski na drodze do Hsipaw - tak rysuje sie "dolina". Niestety nie da sie isc na przelaj. Żeby dalej nie isc ta sama drogą co rano chodzi mi po glowie skrecenie w lewo na droge ktora widze u podnoza gorek po lewej. Sprawdzona, dobra droga asfaltem albo nowa szutrowa i chyba troche pofalowana - trudno że coraz bardzei czuć zmeczenie, przeciez to juz tak blisko... Zeby potwierdzic że tamtedy da sie pojsc trzeba sie kogos spytac - i wtedy wlasnie sie zorientowalem że dreptajacy za nami ludzie to Ci panstwo od kąpieli. Pytam goscia czy w lewo do Hsipaw, on potwierdza i kaze iść za nimi. I tak szlismy prawie do konca. Okazało się że oni mieszkają w Hsipaw, pożegnaliśmy się pod ich domem; miedzyczasie musieli się trochę tłumaczyć sąsiadom co to za biali się przypętali ;)
Ta ostatnia godzina ktora może trwała prawie 2h, nie chciala sie skonczyc. Miasto jak na tacy, w zasiegu wzroku idziesz, widzisz a droga sie dluzy. Zacząłem kompletnie opadac z sil. Nie wiem jak wolne bylo moje tempo, ale mialem wrazenie że sie wloke. Nie wiem czy oni sie dostosowali do nas czy po prostu nie bylo az tak zle. Ale czulem sie juz kiepsko, Aga jeszcze ciut lepiej. Droga nie byla tak latwa jak ta asfaltowa. Bylo zdecydowanie za duzo podejsc i zejsc no i podloze - wszystko to przy skrajnym zmeczeniu robilo roznice.
Juz prawie nie rozmawiamy.

Zegnamy się z panstwem pod ich domem, mijamy Małe Bagan i pozostałe miejsca dobrze juz nam znane, zapadaja juz ciemnosci. Teraz juz w ogole nie rozmawiamy. Zauwazam zwykle schody, troche swiatla - dobre miejsce żeby usiasc i odpoczac. Czulem że juz spalaja mi sie miescie z powodu brakow w diecie. Woda, banany i herbatniki to nawet nie abolutne minimum.Przysiada sie "wlasciciel" schodow, a jak mu powiedzialem że mnie nogi bolą to leci do sasiada...przynosi jakas masc. Cos choby komfora. Smaruje tym uda, lydek tez mi nie przepuscil. Jakos tak lepiej choc to tylko doraznie.

(a tu jestes?)

W tym momencie nie wiem czemu nie wzielismy jakos motorka na stopa czy za kase. Blisko, ale zarazem daleko. Idziemy dalej w milczeniu. Swiadomosc odleglosci meczy jeszcze bardziej. Nogi juz prawie zdretwiale. Totalnie wykonczony trafiam do GH, Aga idzie zmontowac jakies zakupy. W takim duzym chinskim sklepie Wyhacza coś czego wczesniej nie widzielismy a szkoda - izotonik. Az 1,5 litra (1800 K). JUz po wylocie wiedziałem że powinienem wziąć jakaś porcje isostaru w proszku albo tablety, ale to po fakcie.
Przeciez woda ktora sie tu kupuje jest po procesie odwróconej osmozy. Woda pozbawiona jest wszystkiego, nawet smaku. Zero ikroelementow. Zero.

No i tu pojawia sie sprawa minusu dla chłopczykow z YS GH. Wchodze wykonczony zagaduje o jajka (bo przeciez potrzebuje teraz białka! a miecho nie wchodzi w gre). Zaczelo sie, koles niby nagle nie rozumie po angielsku, co tam go w telewizji absorbuje, cos tam mowi że czasu nie ma itd. Chce przeciez zaplacic a wiem że oni robią te cholerne jajka sadzone na sniadania! Olal mnie, nie chcialo mu sie juz chyba nic robic.

Ale od czego ma sie łeb! Przecież codziennie chodzimy na mohinge do pani naprzeciw - ona ma jaj pod dostatkiem. hehe nie jest to takie latwej kupic po prostu jajka na sztuki :) Nie, nie chiałem zupki z mega duza porcja jajek. Nie, nie chciałem miski jajek na twardo. Nie, nie chciałem jajek w zalanych samym wywarem ;) Chcialem jajca w skorupce na wynos. Udalo sie. Worek jajek jest ( 1szt jaja na twardo = 100K), zdziwienie na twarzach sprzedajacych bezcenne. Zdziwienie chlopaczkow na recepcji jak wchodze z woreczkiem jajek równiez niczego sobie. Aga donosi ISO - uzupelniamy braki i z kazda minuta jest lepiej. Nie wiem czy to wszystko razem tak zadzialalo od razu czy po prostu odpoczynek, ale szybko zaczelismy do siebie dochodzic. Zamiast zgonu nastapiło odrodzenie... Starczylo nawet sil na internet cafe i jak zwykle skonczylo sie na cafe bez internetu. Ale zdjecia sie zgralo. Misja wykonana, spocznij.


--
TREK podusmowanie:

tam i nazot do zrobienia w 8-9h czystego marszu. trzeba liczyc na min.4h podejscia i potem min.3h zejscia.
Nam caly wypad zajal 12h wliczajac wszystko.
My bardzo duzo chodzimy po gorach i generalnie jestesmy czasem hardcorowi jesli chodzi o dlugosc tras, wiec ciezko nam to usrednic. Biorac pod uwage oslabienie zatruciem i upal, to i tak do zrobienia w jeden dzien.
ALE...sugeruje rozbic to na 2 dni dla tych co raczej nie lubia aż tyle chodzic.
Szkoda się gonic albo meczyc, nie ma tez wg mnie sensu zjeżdzać motorkiem - nie po to sie idzie w trase żeby jechać motorkiem...
Jesli juz ktos chce to zrobic w 1 dzien - niech wyjdzie przed godz. 7 w centrum Hsipaw - albo zrobisz wiecej fajnych przerw albo po prostu w samo poludnie bedzie juz w wiosce i ukryjesz sie w cieniu. Nie ma tez problemu z wracaniem po ciemku. Droga jest prosta i jak ktos tak lubi, to moze nawet wyjsc z wioski o 18.

Wychodząc ze Hsipaw trzeba kierować się drogą w kierunku do Mandalay. Gdy bedzie się na mały, białym mostku trzeba skręcić
w prawo i przejsc przez cmentarz islamski. Po dłuższym czasie przy strumyku, drewnianą kładką w lewo. Potem juz prawie tylko na płasko albo pod górkę. Są rozwidlenia. Ale trzymać się głownej drogi (wiecej sladow motorkow). Wioski po drodze to Nar Loi, Phar Pyae, Nar Moon, Mann Pyae a potem juz tylko cisza spokoj i Pankam gdzieś hen daleko. I jeszcze raz napisze wszyscy i tak pokierują. Oprocz wioski Pankan jest jeszcze opcja dluzsza (1A - 7b z ulotki). Mozna zrobic rundke ok.2h do kolejnej wioski. (przy
tej opcji raczej zjazd albo tylko nocleg wchodzi w gre).Na nocleg można zostac w kolejnej wiosce albo wrocic do Pankam. Ta opcja dale możliwość dluższej wędrowki i zobaczenia czegoś jeszcze bardziej odizolowanego. Ponoc jest do zrobienia samemu, przeszkoda jest jednak wytlumaczenie drogi do tej wioski (trasa nie jest juz taka czytelna i mniej ludzi spotkasz).
Noclegi ponoc za 6000K.
--

MY sie przecenilismy a zasadzie przecenilismy nasze organizmy. Po tygodniu biegania do WC to juz nie to samo. Przed
wylotem trek byl jako pkt 1 wypadu - pełnia sił i mała szansa zatrucia w tak krotkim czasie. Ale świeto wody zweryfikowalo
plany i trek wypadl na sam koniec!
Mimo, że nie chciało nam się pić powinniśmy chyba wlewać w siebie trochę wiecej na trasie. Małe, ale regularne łyki wiecej
dadzą niż duże przerwy. Do teraz nie wiem czemu nie padalismy z pragnienia pijac stosunkowo nie duzo tego dnia.

Dzień byl na plus i tak.
Trasa może nie porywala pod wieloma aspektami, ale to co nas spotkalo tego dnia dalo suma sumarum duzego plusa i pozwolilo
sie milo pozegnac z prowincja w tej czesci kraju i w sumie ogolnie w Myanmarze.

Jutro czeka na podroz PKP.

Tymczasem trzeba sie przespac i zregenerowac.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (35)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
Adik
Adik - 2013-05-16 14:54
hehe :) moze sie komus przyda :)
 
 
zwiedzili 5% świata (10 państw)
Zasoby: 74 wpisy74 65 komentarzy65 1193 zdjęcia1193 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróżewięcej
13.08.2013 - 24.08.2013
 
 
09.04.2013 - 26.04.2013