zapomniałem dodać ze mięliśmy zostać tylko na jedna noc, ale nie szło się nie skusić na kolejna, wiec cieszymy się widokami również dziś.
no to kanion! pobudka 6 rano, szybka kosmetyka i w drogę. wychodzimy na zewnątrz, a tam mleko! mgła siadła w kotlinie i nici ze wschodu słońca. mimo wszystko jedziemy - plan jest taki - bo mgła opada, wiec będzie pięknie jak będziemy to widzieli w kanionie. No ale, mgła w końcu nie opadła tylko zaczęła się rozpraszać a było to dopiero po 9, ale i tak było tam ładnie.
Zaliczyliśmy tez wycieczkę do chińskiej wioski + pkt. widokowy, wodospad + kolejni "złoci buddzi" no i hit dnia gorące źródła: nastrojowa kąpiel nocą... wszystko na styk juz jesteśmy w drodze. zostaje 28km - łapiemy flapa i robi się klops. w ciągu 1 min łapiemy pomocnych Tajów. w ciągu 2 min. oni łapią innych pomocnych Tajów. po 3 min. jedziemy pick upem z piździkiem na pace. niestety wracamy 5 km do Pai do wulkanizacji. Ekspresowa robota i znów w drodze. walka z czasem. piękne okolice ale nie ma czasu na fotki. ciśniemy na gorące wody.
udaje nam się dotrzeć jak jest juz ciemno, ale wszystko jedno...
gorące źródła są naprawdę gorące - w 80st C to oni sobie tam jajca na twardo gotują. Znajdź teraz po ciemku miejsce w którym można się pomoczyć w normalnej wodzie. na szczęście był tam jakiś lokalny ziomek, któremu Aga rzuciła się pod koła i udało się go zatrzymać. mamy ratunek. (gdyby nie to – to ja nie wiem czy te kilkadziesiąt km jazdy dla zobaczenia chmury pary wodnej w ciemnych krzakach byłoby warte wysiłku...) koleś zabiera nas 1km dalej w jakieś krzaki. jest tam juz 2 Tajów i moczą tyłki w cieplej rzeczce. wbijamy do nich i sobie gawędzimy po tajsko-angielsku. chłopaki częstują jakimś tatarem z czegoś co robi „ko ko ko” i nie jest kura (w kalambury nie chcieli grać, wiec w końcu nie wiemy co to było) i częstują lokalna biała whisky - o dziwo była w plastikowym worku zamiast w butelce (oni tu wszystko co da się zjeść pakują do plastikowych worków -> w opcji na wynos oczywiście)
potem jeszcze prawie 35km nazot przez dżungle w totalnej ciemności i chłodzie i jesteśmy w Pai. ratujemy się szybko ulicznym wywarem z imbiru i rozgrzani możemy funkcjonować dalej (napój dostępny w tradycyjnym kubku albo w bambusie - foto)
aaa zapomniałbym dodać, że zjedliśmy super śniadanko na mieście. Cała wioska, wszyscy lokalni robotnicy się tu stołują z rana (później tych budek już tam nie ma). Duży wybór potraw z ryżem i jajek. Polecamy zacząć tam dzień.
Jutro Sukhotai - bilet kupiony na 7 rano. Kto z was dziś się późno położy spać to niech sobie pomyśli ze my właśnie wstajemy i idziemy na busa .
---
Jeśli o mnie chodzi to zostałbym tu tydzień. Wziąć stopa albo motorbajka i zrobić sobie pętle przez Mae Hong Son po drodze napawając się pięknymi górskimi pejzażami i odwiedzają małe wioski na granicy z Birmą. No cóż musiałem spędzić prawie tydzień nad morzem, a zdecydowanie ten klimat lubię...