Po dość przyjemnej podróży w czasie i przestrzeni lądujemy w Bangkoku w roku 2554!
Trafiliśmy na korki w przestrzeni powietrznej i trochę pokręciliśmy się nad okolicami BKK i niestety nie dało się nie zauważyć hektarów pól (i nie tylko) zalanych przez wodę.
Lotnisko w BKK wydaje się być dość ogromne i na pewno nowoczesne (przecież młode stażem). Miejscami wygląda jak jakieś wielkie akwarium.
Nie mogłem się już doczekać konfrontacji z tutejszym powietrzem (tyle się tu na blogu naczytałem o tym uczuciu). Ale nie ma lekko: długi spacer długim korytarzem, wypełnianie kwitka wjazdowego no i kolejka do kontroli paszportowej. Kamerka pana strażnika robi mi zdjęcie w złym momencie i trafiam do systemu z trochę głupią miną, ale co tam. Najważniejsze że już jesteśmy po drugiej stornie. Szybka wymiana przytarganych dolców na lokalne baty i można iść dalej (jeśli ktoś chce wymienić kasę na lotnisku to nie ma co tracić czasu na szukanie konkurencyjnych kursów wymiany. Kantorów/banków jest mnóstwo a wszystkie mają te same kursy). Na lotnisku robimy to samo co w Wiedniu – czyli krótkie zapoznanie się skąd, gdzie co i jak i tyle.
Idę do drzwi! Rozsuwają się przede mną, czuję gorąco i co? I nic, gorąco. Nie pokryłem się potem, nie przylepiła mi się koszulka do ciała. Zwyczajnie było dość gorąco – pamiętacie jeszcze upalną końcówkę sierpnia 2011? Może nawet aż tak źle nie było :P
Czekałem patrzyłem na rękę ale nie zawilgotniała; mit upadł. Tak w ogóle dodam, że w miejscu w którym opuszczasz lotnisko jest tak naprawdę o wiele cieplej niż normalnie. Odczucie gorąca potęguje chyba temperatura rozgrzanych busów i taksówek stojących na parkingu, to wszystko pod szklanym dachem i nie bardzo z przeciągiem. Na normalnej przestrzeni nie ma tragedii.
Przeobraziliśmy nasze 2 bagaże nadane, na 1 plecak (spokojnie zmieściliśmy się w 15kg) no i idziemy się odprawić na lot do Chiang Mai. Korzystamy z usług lokalnego wizzaira czyli AirAsia. Jak się już odprawiliśmy, okazało się, że na niebie wciąż korki i nasz lot się opóźni (na szczęście nie o tyle co sąsiedni lot NOKair do CH M. i jeszcze parę innych. W poczekalni odczuliśmy po raz pierwszy, że jesteśmy w białej mniejszości
Również po raz pierwszy przydał się nam na coś bus lotniskowy. Nie przewiózł nas symbolicznych 10-ciu metrów, a jechaliśmy chyba z jednego końca lotniska na koniec drugiego (normalnie 2 przystanki na mieście ;P)
Jak się zakotwiczyłem w fotelu i wyjrzałem przez okienko to miałem dość! ZAŚ to samo. ZAŚ A320 ino czerwony a nie różowy. Ile można razy można startować i lądować w ciągu 1 dnia? Już mi się nie chciało i chciałem być na miejscu (nie byłem zmierzły czy coś; zwyczajnie za duża dawka samolotów. Poza tym był to mój 7 start w przeciągu pół roku; Aga zaliczała dopiero/aż? 3).
Międzyczasie zrobiło się już fest ciemno. Odbębnimy nasz „nocny” lot i jesteśmy u celu.
Lecimy ku księżycu! :P