Pora o której zjawiliśmy się na wiedeńskim lotnisku była chyba nienajlepsza. Nie wiem czy tam jest tak przez cały dzień czy akurat trafiliśmy na godziny szczytu. Mnóstwo ludzi przelewających się przez korytarze każdego z terminali oraz brak fajnych miejsc do siedzenia. Po obskoczeniu całego lotnicha (zrobiliśmy wstępne rozeznanie odnośnie transportu do centrum Wiednia itp.) zdecydowaliśmy się na krzesełka przy jakiejś głównej arterii. No trudno przetrwamy jakoś. Usadowiliśmy się i zabraliśmy się za lekturę naszych przewodników, notatek. Staraliśmy się dopracować nasz plan podróży. Ciągle mieliśmy wrażenie, że czasu jest mało, a miejsc które chcemy zobaczyć za dużo. A więc trzeba było czytać, myśleć i selekcjonować. Wiadomo, że rzeczywistość i tak wszystko zweryfikuje, ale szkic wycieczki musiał być. Skończyło się na tym, że podzieliliśmy nasz grafik według dni pobytów w danych „sektorze”. Wiedzieliśmy co na pewno chcemy zrobić w danych miejscu i zostawialiśmy sobie 1 lub 2-dniowy margines na przemieszczanie się i inne okoliczności.
Po wszystkim uważam, że plan był dobrze nakreślony i nawet się go trzymaliśmy. Wiem również, że oddałbym 1 dzień pobytu nad morzem na rzecz Pai (czy Mae Hong Son czy Chiang Rai z których musieliśmy zrezygnować).
Ostatnie godziny oczekiwania upływają w błogim spokoju – pusty korytarz, sklepiki już pozamykane, nic się nie dzieje...
Odprawiamy się i idziemy na pokład samolotu. Wylatujemy o czasie
W końcu polecimy czym większym niż B737-800 czy A320. Wnętrze robi wrażenie (po pierwsze – przesiedliśmy się z awionetki, a po drugie – musimy przejść przez business class). 1/3 szerokości tego samolotu wygląda jak tamten. W rzędzie znajdują się po 3 fotele przy oknach i 4 w środku = 10 szt. Powierzchnia użytkowa robi wrażenie. Słuchawki do uszu, pilot i LCD w zagłówku no i można lecieć. Postanowiliśmy nie spać w czasie lotu tak, żeby sprawnie pójść spać przed północą no i z samego rana dnia następnego móc działać w CH M. Na pierwszy ogień idą filmy. Akurat mają Kac vegas w BKK a skoro nie widzieliśmy to trzeba przejść szybkie szkolenie ;P A potem już tylko prymitywne, ale jakże wciągające gierki komputerowe. Arcade rulez! :D Międzyczasie serwują jakieś posiłki, drzemka oraz kukanie na nasz pokładowy „Flight Tracker’. Myślałem, że będzie ciężko przez tyle godzin w samolocie, ale o dziwo jakoś znośnie było. W podróży powrotnej na pewno wezmę poprawkę i zafunduję sobie więcej spacerów i jakieś krótkie ćwiczenia rozciągające.
Lecimy ku słońcu!