Po dzikim powrocie do hostelu siedzimy w koncu w busie.
Zamiast sie przekimac to nawijam w nieskonczonosc z Marta, ale przynajmniej podroz jakos leci.
Kierowca - gruzin - dobrze przeszkolony przez szefostwo, zatrzymal sie na trasie w tej samej budzie w ktorej jedlismy wczesniej chaczapuri. Kupuje 2 duze sztuki. Jedna znika od razu w moim przewodzie pokarmowym, a druga lecie do PL jako mały "kąsek" Gruzji.
Jest pyszne.
Wyjazd byl po północy a przyjazd chyba jakos po 4.
Ostatni nie bylismy, ale pierwsi na pewno nie. Lotnisko wygladalo jak jakis oboz uchodzcow.
Ludziska czekajacy na nasz lot lezeli, siedzieli i spali gdzie popadło, bo w sumie co innego robic w nocy, w miejscu w ktorym nic nie ma?
Lotnisko przypomnialo mi troche to z Mandalay. Wyrzucone za miasto, miejscowi taksiarze probuja troche skasowac za przejazd.
A samo lotnisko to taki pustostan póki co. Słowo NIE najlepiej pasuje to wszystkiego. NIE ma: sklepow, cafe, bankomatu, kantoru, poczekalni (a moze po prostu terminalu z prawdziwego zdarzenia), wózkow do bagazy. Jesli o czym zapomnialem to pewnie tez tego NIE ma.
Jedyne co bylo i mnie uratowalo to dystrybutor z woda. Pieronsko mnie suszylo po caly dniu. Przy zamieszaniu zapomnialem kupic wode, na postoju na chaczapuri kompletnie zapomnialem to zrobic, ale za to na miejscu nadrobilem wypijajac od razu 1,5l (chyba naprawde mi sie chcialo).
Odprawa przebiegala srednio sprawnie. Mega kolejka czekala na kazdym etapie zanim weszlismy do samolotu.
Chyba jedyni gruzini ktorzy lecieli tym lotem wykazali sie totalnym chamstwem wchodzac wszedzie bez kolejki na bezczela. Male spiecie z tymi typkami bylo. Ale na szczescie bylo milo w komitecie kolejkowym , bo spotkalismy kolesia ktory stopem z PL dojechal do Iranu a pozniej objechal troche tą okolice.
Lot sprawny, powrot do domu tez. Mini maszkety rozdane. Zostaje polecic tamtej rejon a samemu kombinowac gorska eskapade.
--
możliwy przejazd do lotniska z dworca Didube za 12 GEL (10 GEL tylko do Kutaisi), ostatnie marszrutki ok.19.