no to dziś pomieszaliśmy sobie trochę w woku. Aga pierwszy raz robiła coś w kuchni z prawdziwą przyjemnością! A jak wróci do domu pewnie będzie jak zwykle :P
Co do samego kursu - zwyczajne podstawy i żadnych fajerwerków. Ale... teraz przynajmniej wiadomo jak się za co zabrać. A wcale nie jest tak jak niektórzy piszą „jedzenia tyle, że pękniecie, a czego nie zjecie to weźmiecie” Wszystkiego jest odpowiednia ilości, ale na pewno wieczorem na kolację pójdziecie (ja to już w drodze powrotnej głoda łapałem) Jutro z rana jedziemy do PAI p.s. wczorajsza kulminacja festiwalu to taki mega odpust połączony z sylwestrem.
jakieś fotki z gotowania możecie znaleźć na stronie:
http://www.asiascenic.com/ - na Photo Diary @ Farm - data 11/11/2011
p.s. jeden wielki minus tego kursu to różowe fartuszki!!!
--
po pierwszych przygodach z kuchnią tajską po powrocie do domu stwierdzam, że kurs się przydał. Ale na pewno nie jest konieczny (dla tych co mają pojęcie o gotowaniu to chyba się przeliczą, bo to nie ten poziom. Ale trochę cennych wskazówek można uzyskać, poza tym pytasz o co chcesz i tylko od ciebie zależy co wyciągniesz ;] )
My swoje się dowiedzieliśmy i teraz korzystamy, osoby które były z nami raczej się tylko pochwalą, że gotowały coś tajskiego i na tym koniec przygody. Z tego co dobrze pamiętam to większość miała problem z krojeniem warzyw, dla kilku patelnia + olej + kurczak to była nowość, a jedna amerykańska parka odbyła chyba kuchenną inicjację bo po prostu niczego nie ogarniali.
My z kolei musimy się pochwalić tym, że udaje nam się wydobyć tamtejsze smaki w naszej kuchni. A wok, tasak i łopatka sprawują się bez zarzutów a kosztowały w sumie 30PLN (hehe tyle co sosy, makarony i inne składniki do potraw :/)
Loi Krathong – podsumowanie:
Święto ściągające do Chiang Mai sporą rzeszę turystów z całego świata, którzy akurat przebywają w Tajsku albo okolicy (oczywiście obywateli Syjamu również).
Defiladom oraz innym atrakcjom towarzyszą ogromne tłumu ludzi. Czasami było tak ciasno, że się człowiek wokół własnej osi nie mógł obrócić.
Miasto ślicznie przystrojone – głównie okolice przemarszu procesji oraz świątynie, miejscami mnóstwo przeróżnych obiektów, postaci stworzonych z lampionów. Do tego masa puszczanych „światełek do nieba’ Efektu jaki dają tysiące puszczonych do nieba lampionów nie da się opisać. Prawdziwy gwiazdozbiór. Defilada – w skrócie zespoły ślicznie wyglądających dziewczyn i chłopców oraz najważniejsze – pięknie przyozdobiona platforma każdej z tych grup (przyozdobione przede wszystkim najładniejszymi dziewczynami :P) Każda z grup ubrana w swoje własne stroje, specjalne fryzury, makijaże, elegancka sylwetka i zachowane odstępy pomiędzy uczestnikami oraz czuwająca i biegająca wokół tego wszystkiego opiekunka grupy. W końcu nie na darmo przygotowywali się przez tyle czasu do tego występu. Bardzo sympatyczne są wszystkie dziewczyny biorące udział w defiladzie – jeśli widzą że robi się im zdjęcie odpowiednio się ustawiają i oczywiście pięknie uśmiechają. Jeśli są odważni mogą sobie nawet z nimi zrobić zdjęcie. Całej tej zabawie dodatkowo towarzyszą liczne sztandy z jedzeniem – od przekąsek po konkrety. Nic ino szamać! Nie bać się kosztować i bo z pytaniem się „co to jest?” nie zawsze sprzedający sobie radzi.
Natomiast na moście i nad samą rzeką światełkowo-wiankowy szał. Zgromadzeni albo strzelają petardami albo puszczają światełka do niebo albo zapalają świeczki na specjalnie przygotowanych na tę okazję „wiankach” (nie bój się – nie kupiłeś wcześniej? dostaniesz na miejscu!). Wypowiadasz życzenie i wypuszczasz takowy na wodę, który razem z tysiącem innym podąża wraz z nurtem rzeki...
Jeśli ktoś nie lubi takiego zbiegowiska, tłoku i gwaru, powinien zrobić wyjątek i przynajmniej na jeden taki wieczór wpaść na festiwal. Po prostu zobaczyć jak to wygląda od środka i popróbować kulinarnych specjałów, które niekoniecznie będą dostępne w innych okolicznościach, a na pewno nie będą na tak małym obszarze i to na wyciągnięcie ręki.
Jeśli chodzi o noclegi w tym czasie to czytaliśmy, że kwatery bukowane są dużo wcześniej i trudno i nocleg. Nie jest to prawdą. Aczkolwiek nasz hostel na pewno byłby zajęty. Jak się zorientowaliśmy oblężenie przeżywają tradycyjnie najbardziej znane i spopularyzowane dzięki kilku przewodnikom miejsca. Dotyczy to przede wszystkim ścisłego centrum i najbliższej okolicy. Ale można znaleźć po sąsiedzku nieskomercjalizowane kwatery z wolnymi miejscami, a parę km od centrum to już nie powinno być problemu. A jak się przekonacie te kilka kilometrów to wcale nie jest tak źle. Cena spada a tragedii ni ma.
Samo Chiang Mai jest zwykłym miastem i jeśli ktoś nie planuje korzystać z ofert agencji tam zlokalizowanych to chyba nie ma sensu zbyt długo tam siedzieć. My potraktowaliśmy je jako bazę wieczorno-noclegową (oraz miejsce aklimtyzacji) spędzając dni poza miastem i chyba nie żałujemy. Jeśli miałby okazję jechać w tamten rejon jeszcze raz na pewno zahaczyłbym o CH M. Jednak wolałbym tym razem objechać ten rejon samemu wynajętym skuterkiem bądź w jakiś inny sposób, tak aby posuwać się dalej a spać tam gdzie nas po prostu zaniesie.
Uwielbiam góry, ale niestety ze względu na kontuzję kolan oraz niestety ograniczenie czasowe zrezygnowaliśmy ze zrobienia pętli CH M - Mae Hong Son – Pai – CH M., jak również z kierunku Chiang Rai. Gdyby nie dystans jaki mieliśmy do pokonania z północy na południe zabawilibyśmy tu dłużej (gdy nie presja Agi na morze to ja mógłbym zostać tam 2 dni dłużej. Po wszystkim wiem, że na pewno byliśmy o 1 dzień za długo nad wodą. Mnie to nużyło – słońce, plaża, morze i nic się nie dzieje... a góry, przestrzeń , widoki dobrze na mnie działają. Ale co zrobić - popływać też trzeba. Ale gdyby nie nogi to na pewno bym gór tak łatwo nie odpuścił, a tak przynajmniej nie doszło do konfliktu interesów :P)
Po wszystkim przekonaliśmy się, że północ jest w jakimś stopniu „chłodniejsza” o ile można tak w ogóle mówić. Ci którzy nie chcą doznać jakiegoś temperaturowego szoku to niech zaczną od północy. Upał nie jest tak doskwierający i nie jest tak okropnie duszno jak było już w okolicach Kanchanaburi. Wieczory w typowo górskich rejonach dość chłodne, a w tamtych warunkach można śmiało powiedzieć rześkie.