Gunung Leuser National Park, obszar chroniony w północno-zachodniej części Sumatry;
pow. 950 tys. ha; zał. 1980 (pierwsze formy ochrony 1935); roślinność zróżnicowana w zależności od wysokości (0–3381 m n.p.m.): mokradła, namorzyny i deszczowy las równikowy w najniższych położeniach. Od 1981 rezerwat biosfery UNESCO.
W latach 70-tych stworzono tu centrum rehabilitacji orangutanów. Osobniki przystosowuje się tutaj do samodzielnego życia w dżungli, głownie pomaga się karmiącym matkom oraz słabszym osobnikom.
Są dwie pory karmienia przed 9 i 13.
Według nas o wiele lepiej jest pójść na 1 dniowy trening, gdzie można zobaczyć (i nawet dotknąć jeśli ma się szczęście) orangutany jak i wiele innych gatunków małpek (gibony: czarny i biały, thomas leaf monkey, makak) i innej gadziny.
Przewodników bez problemu znajdziecie w wiosce jak również oni łatwo znajda Was - pierwsi czekają już w Medan przy autobusie do BL.
My jesteśmy zadowoleni z gościa którego nam nagrano nad jeziorem Tobą.
Koleś zwie się BABA (jungle Baba)
---
Trening zaczął się o 9 rano.
Z miejsca zbiórki (jest nas 9os. w tym 3 przewodników). Wyruszamy przez plantacje kauczukowca a później już tylko wąskie ścieżki w góre i w dół przez pagórkowate tereny parku. Po drodze obserwujemy grasująca w dżungli zwierzynę. Co jakiś czas natrafiamy na miejsca w których są rożne gatunki małpek (najsympatyczniejsze i najbardziej przyjacielskie są Thomas Leaf Monkey - takie małe pieszczochy szamające młode liście). No i cały czas tropimy orangutana... Najpierw mamy okazje spotkać małżeństwo z dzieckiem, później agresywna kobitę, a na koniec najlepsze...
Po krótkim postoju ruszyliśmy dalej naszym szlakiem. Coś tam jeszcze grzebałem w plecaku przez co zostaliśmy z Agą w tyle. Wtedy nasz wice-przewodnik powiedział że po lewej stornie na drzewie jest orangutan. Przystanęliśmy chwilę. Chwilę również zajęło samicy przeskoczenie kilku drzew w nasza stronę! Pomyślałem spoko idzie bliżej nas i się zaprzyjaźnimy, ale o tym nie było mowy. Nasz przewodnik powiedział żeby się troszkę oddalić, żeby on mógł wyciągnąć jakieś owoce z plecaka i zwabić do siebie Jackie (bo tak się nazywała), ale ona miała inny plan. Rach ciach łapie Agę za nogę a potem cap za rękę. Próba odwrotu nie udana. Aga w niewoli!
Cukierek albo psikus? Wyszło ze psikus. W sumie nie wiem kto bardziej odczuł silny ucisk na ręce - Aga jak została złapana przez Jackie czy ja w momencie kiedy Aga złapana przez orangutana zareagowała jakże silnym uściśnięciem (zgnieceniem) mojej ręki :D
Aga teraz należy do Jackie. Teraz czas na negocjacje i okup. Po krótkim spacerze i w miarę sprawnych negocjacjach (przepyszny ananas) Jackie wraz ze swoim maluchem (który od samego początku przyczepiony jest do matki jak rzep) pozwalają nam odejść. Adze zostały świetne wrażenia po trekingu i banan na twarzy przez resztę dnia.
Pod wieczór trafiamy do obozu nad rzeka gdzie w końcu możemy się schłodzić i spędzamy miły wieczór z naszym kompanami trekingu.
Noc szczęśliwa – burze nas ominęły i nie spadła na nas żadna kropla deszczu.
Niesamowite wrażenie wywoływały miliony/miliardy? fleszy na niebie.
Leżałem sobie z głową do góry z starałem się policzyć ile błysków ma miejsce w ciągu minuty i zadanie mnie przerosło. Nieskończona ilość. Kilka w tym samym momencie, jeden gaśnie a drugi się pojawia, albo jeden nie zdąży zgasnąć i już jest nowy, nieskończona ilość ciągłych zwarć przez wiele nocnych godzin...
--
co do samego parku mamy trochę mieszane uczucia. Oczywiście my widzieliśmy tylko niewielki skrawek tego parku, jednak kręcący się biznes daje się odczuć.
Ma się wrażenie, że prawdziwy park gdzieś tam jest a część przygraniczna została do niego doszyta.
Wydeptane szlaki, sprawdzone trasy po których prowadzone są grupy gwarantują spotkanie z dziką? Zwierzyną. Mam trochę wątpliwości czy to wszystko pomaga tym zwierzętom na przystosowanie się. To nie są głupie istoty, one też nauczyły się żyć z tego biznesu i stały się wspólnikami.
Wytyczenie granicy parku na tym tereniu pozwala na kontrolowanie biznesu przez władze (licencje, pozwolenia, rejestracje – chociaż wydaje mi się że przewodnicy i strażnicy też są dogadani do pewnego stopnia) oraz zapobiegnie zapewne wejściu obcego kapitału w ten biznes.
System narzucił też „ustawowe” ceny za usługi wahające się od 40$ aż do... X$ w zależności od tego kto co chce mieć w pakiecie. Ostatnio ceny są już podawane w EUR bo przecież 40$ jest mniej warte, a turysta z Zachodu i tak zapłaci. Ale jak zawsze trzeba się targować! (tam jest to zawsze w tajemnicy robione ;))
--
samo B.Lawang jest małą wioską w której oprócz kilku sklepów spożywczych, lokalnego targowiska i jakże...kilku sklepów z telefonami komórkowymi nic nie ma.
Dla turystów została stworzona osada u podnóża parku (jakoś ponad 1km dalej za dworcem). Mnóstwo domków i kwater. Mimo tego jest w miarę cicho i spokojnie. Ludzie przyjeżdżają tu w innych celach niż zabawa. Można posiedzieć nad rzeką i się relaksować.