Dzisiejszy dzień należał do tych których nie lubimy - czyli podróżowaniu za dnia.
7:30 start
17:00 finisz.
Pierwszy taki miał miejsce w Melaka, dziś niestety nadszedł drugi :/ (ale mimo wszystko przygoda była wiec nie jest tak źle)
Na początek prom spod naszej chatki, albo jak kto (Wit) woli palemek, potem busik na pseudo dworzec, potem lokalny bus do Medan, potem busik (opelet) między dwoma terminalami autobusowymi i potem minivan do Bukit L.
Najbardziej niesamowite jest to że przy tym całym zmienianiu środków transportu czas oczekiwania wynosił kilkadziesiąt sekund! Ma to swoje plusy i minusy. Nie było okazji dychnąć (nogi i plecy bolą o ciągłego siedzenia) ani zjeść czegoś na spokojnie, ale za to udało się nam przed zmierzchem osiągnąć cel. A w dżungli dobrze być przez zmierzchem ;)
Parapat:zanim odjechał pierwszy bus zdarzyłem wykorzystać 6min na toaletę i wciągniecie Lon-tona w garażu obok "dworca". Aga niestety się nie załapała, ale z głodu nie zginęła.
Na pierwszym i jedynym tak długim postoju na tej trasie miał miejsce handel obwoźny. Mały zatłoczony busik, przejście na 50cm a wbija do niego 5os. z artykułami spożywczymi. Chopak z woda i słodyczami, kobieta z kartonem na głowie i drugim w ręce, inna sprzedaje ciastka, druga jakieś inne przekąski a jeszcze jedna dragon fruit'y.
Szybko zaopatrujemy się w ciastko i dwie siateczki dragonów (jak się okazało waży to chyba ponad 3kg i teraz to muszę dźwigać - jeszcze nie są dojrzale, wiec czekamy - i się nie doczekaliśmy; niestety nie były tak pyszne jak poprzednio kupione, rozdałem lokalnym, którzy bardzo się cieszyli).
Cały przejazd lokalnym busem to kawał przygody. Trzeba to przeżyć na własnej skórze. Prawdziwy obraz Indonezji :)
A ile się przez te 5 godzin biernie nasztachaliśmy!!!. Do tej pory aż tyle nie wypaliliśmy (niektórym by się tu podobało, totalna wolność palenia a fajki tylko po 3zl - więc co się dziwić że taka rozpusta). Najfajniejszy był dziadek siedzący obok mnie. Odpalał fajkę za fajką i co jakiś czas dostawał w głowę kartonem, który spadał z tylnej szyby, gdzie ustawione była część bagaży. Generalnie był spokojny, ale po którymś ciosie widać było irytację.
Odbywamy przyjemne pogawędki, od chłopczyka z netem w telefonie poznałem wyniki ostatniej kolejki Premier League (Adik pewnie szlochasz nad Manu), Chłopaczek powiedział mi także że w Indonezji maja 2 ligi i 2 miszczów! Federacja się pohajała z jakimiś klubami, to się rozdzielili i bawią na własnych podwórkach. Powiedziałem mu "heheh", a on na to "no właśnie heheheh"
Później zostaliśmy parę razy poczęstowani lokalnymi przysmakami. (zauważyliśmy że ludzie są chętni do dzielenia się z jedzeniem z takimi fajnymi obcokrajowcami jak my)
Na pewnym odcinku dosiadł się urzędnik w mundurze. Trochę był przestraszony tym że tak sami podróżujemy w ten sposób.
Oczywiście znał angielski w lepszym stopniu niż reszta pasażerów i rozpoczęliśmy ciekawy dialog. Przy okazji służył jako pośrednik w konkursie 100 pytań do... (lokalna młodzież miała trochę pytań do nas; oczywiście musieli się spytać o to czy jesteśmy małżeństwem - pan mundurowy wyjaśnił nam z czego tego typu pytania wynikają). Potem nam powiedział co i jak zrobić w Medan i później praktycznie pomógł znaleźć dobrego busika. Poczciwy gość.
Czyli jakieś tam plusy tego podróżowania za dnia jednak były.
Ulica-dworzec z której odjeżdzają busy do BL jest bardzo zatłoczona. Pełno samochodów stających w korku, busy, dziesiątki opeletów i sporo ludzi czekając na swój kurs.
Dodatkowo trochę sztandów, a za skrzyżowaniem jeszcze więcej - jest się gdzie zaopatrzyć w prowiant. Na trosię do BL też się da i tak też zrobiliśmy.
W momencie wysiadki z opeleta już mieliśmy opiekunów. Chyba żaden biały nigdzie indziej stąd nie jedzie. Dlatego szybko zjawiło się kilku przyjaciół oferujących swoją pomoc. My wiedzieliśmy że chcemy publicznego busa. Ostatecznie wylądowaliśmy w vanie, który jeździ na przemian z busem (jak vanami nie mogę - jak tam jest ciasno i ciepło!)
aaa no i mieliśmy już w vanie "naszego" przewodnika (oni klientów wybierają, wtedy kiedy klient jeszcze tego nie wie), który trochę posmutniał jak na miejscu odebrał nas Baba (posmutniał to mało powiedziane, był wk.... w końcu kurs-łapanka poszedł na marne; ale zyskał doświadczenie - będzie wiedział żeby się upewnić czy kogoś się już nie ma).
Dobrze że Baba miał motor i widział że van zamiast wysadzić nas na dworcu jedzie z nami pod...hotel - bo przecież "nasz" przewodnik już nam wszystko zorganizował
.
--
Na miejscu w BL - odebrał nas kumpel właściciela chatki z Toba i tak oto z automatu otrzymaliśmy miejscówkę do spania i zawarliśmy umowę na "jungle trek". Nie popisałem się w sztuce negocjacji ale na szczęście i tak zbiliśmy cenę do tej max którą chcielibyśmy zapłacić za ta zabawę. Ceny niby ustalone z góry i nienaruszalne. Zatem kto może niech twardo negocjuje!
Nie będzie nas przez najbliższe powiedzmy 2dni. W atrakcjach: spotkanie z półdzikim orangutanem w dżungli, oglądanie ptaszków, małpek i innych zwierzątek oraz nocleg w namiocie i śniadanie w dżungli itd. Druga część drugiego dnia trochę bardziej komercyjna. Mamy odwiedzić wodospad i później spłynąć na pontonach do naszej wioski.
-
Ile nas kosztowało żeby wbić dziś na internet!!! 1,5h czekaliśmy pod jakimś daszkiem 5min drogi od naszej kwatery, Bo jak się z nieba pościło to nie chciało przestać, a my się ruszyliśmy akurat przed najgorszym. Międzyczasie wyłączono prąd w całej wiosce i tylko płynął z prywatnych generatorów.
Jak deszcz zelżał (po 2h w stróżówce z Babą i ochroniarzami ośrodka wczasowego) i prąd powrócił udaliśmy się na neta . Żeby tu trafić trzeba z czołówka chodzić, ciemno jak... w dżungli.
W ogóle przyszedłem do kafejki prawie w "orangutan style" - jedyne co mnie rożni to kąpielówki na ciele. W drodze powrotnej może je sobie daruje?
Przejście wraz z Agą drewnianą kładką nad rwącą bo ulewie rzeką - bezcenne. Błyski, kołysanie i ten okrutnie głośny szum rzeki, to wszystko stworzyło atmosferę grozy, która zmiękczyła Adze nogi. Sztywna w ślimaczym tempie dała jednak radę przejść a ja oczywiście oberwałem za próby huśtania i wygłupy.
Droga powrotna na kwaterę było też wesoła. Ciemno, łąka zalana, ścieżek brak i weź tu traf skąd przyszedłeś (a jak pierwszy raz szedłeś to ktoś Cię prowadził). Ale udało się jakoś,a po drodze zebrałem kilka pijawek, które szybko dała za wygraną - potraktowałem je solą kuchenną.
W ogóle internet był nam dziś tak bardzo potrzebny, aby kopić bilet na lot do KL.
Tak - niestety zegnamy Sumatre. Właśnie kopiliśmy bilety na 17 maja, o godz.21 powinniśmy wylądować w stolicy Malezji.
p.s.
serce mi ściskało jak opuszczaliśmy Samosir, Tak mi się w tym miejscu spodobało, że żal mi było jechać dalej i jeszcze trzeba było walczyć z tym żeby się łza w oku nie zakręciła...
--
po krótce koszty:
Prom z Samosir do Parapat 7000 + 3000 ekstra za popłyniecie pod domek (czas 30min + 30min)
Opelet w Parapat 2tys
Bus do Medan za 25tys
Opelet w Medan 7tys. (czas ok 1h z dworca do dworca - korki!)
Lokalny minibus do Bukit Lawang 20tys (big bus chyba 12tys) - przekąski miejscowych gratis ;P
+ koszty dodatkowe:
wsparcie lokalnych muzyków grających w busie, w oknie, na ulicy, przed busem, może pod też?
Niektórzy naprawdę ładnie śpiewają i żal jak nikt oprócz nas nic nie wrzuca.