Poranek spokojny choc burzowy.
bez problemu zdarzylismy na nasz prom; w miedzyczasie konsumujac sniadanie u hindusow.
jestesmy jedynymi bialymi na promie.
prom wyglada jak wyglada. aga sie troche boi bo sie nasluchala tego i owego na temat indonezysjkich promow. nawet mi przedstawila swoja koncepcje planu ewakucji. hehe Poza tym bylismy dobrze przeszkoleni - filmik o bezpieczenstwie byl puszczany 3 razy (z tego co mni sie zdaje Mal, Indo i China) wymeczyli nas tym bardzo.
ale na szczescie pozniej puscili Johny'ego English i co najlepsze w wersji oryginalnej!!! haha kilka nacji bylo poszkodowanych ale nie tym razem. Niestety czy w Grecji czy Macedonii czy innych podobnych krajach nie mielismy zaszczytu ogladac filmu w wersji agnlojezycznej - juz Indonezja ma u nas plusa.
Podroz mija naprawde szybko. a cala zabawa zaczyna sie dopiero w porcie.
Wypelniamy kolejny formularz wjazdowy - to juz dobrze potrafimy (jeden byl tylko w ichniejszych jezykach wiec ptaszkujac kilka puktow zdalismy sie na pana ktory nam pomagal)
I
Dumai
Na miejscu podczas robienia fotki promu przyczepil sie pierwszy i jak sie okazuje jedyny koles (bylismy juz jego wiec co mial sie dzielic)
idziemy kupic wize - i tu pierwszy problem - ni ma wydac ze 100USD (2 wizy kosztuja 50)
Po chwili okazuje sie ze moge sobie z panem kolega wyjsc na miasto wymienic kase ale Aga zostaje jako depozyt. Jadziemy sobie takim malym motorkiem z fotelikiem dla pasazera. Telepie niezle bo drogi naprawde fatalne. jedziemy zygzakiem bo co chwila sa jakies hopki na jezdzi a "pod fale" nie bedziemy podchodzi wiec halsujemy :D
Koles podwozi mnie do jakis ziomkow w sklepie ktorzy oferuja mi kurs 8500 Rp za dolara. O nie tak sie nie bawie. Chce ATMa. No to jedziemy, chopaki niepocieszeni ale co zrobic. Pod ATMem spotkalem straznikow z hotelu obok ktorzy pokazali mi kantor rzut beretem - sam bym nigdy nie znalazl nawet jakbym pod nim stal. wygladalo to jak kazdy inny garaz - magazynek. Dopiero w glebi jakies male okienko i napis ze jest to licencjonowany pkt. Super - dodatkowo plynny angielski, wiec wyciagnalem tyle info ile sie dalo.
W tym samym czasie Aga maglowala chlopczyka z banku ktory sprzedawal wizy. Okazao sie ze grali w 100 pytan do. Mamy odpowiedzi ktore sa nam potrzebne i slowo tego kolesia ze nasz "opiekun" jest wporzo.
Paszporty bez problemu i bez zadnych pytan podbite wiec w droge.
Jedziemy na dworzec (chyba ok 8km za portem), ale jednak nie jedziemy. Zatrzymalismy sie moze jakis 1km od niego pod prywatnym przewoznikiem. Bus jest o 17 a cena 100t Rp - niech bedzie.
W miedzyczasie sluchamy historii o bracie naszego opiekuna i w perspektywie 5h czekania na busa, dalismy sie zaprosic do jego domu. Koles jest nauczycielem angielskiego, bawi sie w couchsurfing i praktycznie kazdego tygodnia ma takich ludzi jak my.
Zaprosil nas do domu - szkoly, troche pogaworzylismy, maly poczestunek a potem w eskorcie malego lokalnego chlopczyka idziemy na "miasto" cos zjesc.
Wracamy z pelnymi brzuszkami odrobic panszczyzne czyli 90min prowadzenia zajec w klasie! Aga dostaje 10os. grupe a ja 6os.
Aga nawet nei wie keidy ten czas minal -mozna powiedziec ze byla w swoim zywiole. Ja natomiast bylem zmeczony bardziej niz po naszej calej podrozy hah.
Wszystko co dobre szybko sie konczy i powoli czas na nas
Ale co bylo potem dopiszemy innym razem :)
info:
przejazd opelet'em po Dumai kosztuje 3000Rp
my zaplacilismy za caly pakiet wozenia 60tysRp - ale to z naszego dobrego serca. Taki gest dla naszego opiekuna. Niech ma a nam tylki uratowal.
Bus Dumai - Bukittingi 100t/os, czas szacowany 10h (nam wyszlo 12h).
Ach te drogi w Indo!!! - docencie nasze polskie ha!