Właśnie zjedliśmy kolacje w lokalnej budce. Makaron w nowej wersji. Do miejscówki przyciągnął mnie telewizor z rozpoczynającą się transmisją meczu. Pojedynek miedzy Sime Darby a Kelantan (chyba jakiś finał pucharu, po otwarcie meczu dość konkretne, ale nawet nie chciało mi się ich pytać co to za mecz). Musze się przyznać - katowałem się oglądaniem tego szpilu; 1 polowa mi wystarczyła w zupełności. Indonezja ma gorsze drogi, a Malezja na pewno ligę niż Polska. Jakie tam kiksy odprawiają, jakie dryblingi! a piłki to w prezencie dla publiczności na trybuny wysyłają co chwila :P
No to teraz o tym co się działo w C.H.:
Kolejny dzień śpimy ok. 6 godzin. W perspektywie najbliższych dni nie zanosi się na więcej. Najlepsza okazja chyba dopiero w samolocie do Europy. Jakoś damy rade.
Dziś szybka piłka z rana. Pobudka, ubranie się i wymarsz.
W najbliższej budce okupowanej przez lokalnych spożywamy śniadanie w postaci makaronu + herbata z mlekiem (ostatnio standard) oraz zakupuje przekąski na resztę dnia (m.in. pyszny "stiki rajs" - jutro też go kupie)
Po drodze jeszcze roti u ciapatych i możemy jechać.
Na dworcu kupujemy bilet powrotny do KL na jutro na 17:30 (o tej godzinie jest ostatni możliwy kurs!, firma GT Ekspress, cena 30RM)
O godz. 8:30 wsiadamy do lokalnego busa, którym jedziemy na plantacje herbaty do Sungai Palas BOH Tea Estate (cena 3,5 RM dla turystów i 1,5RM dla lokalnych :/ no cóż...)
Temperatura, wzgórza, krzaczki herbaty, rożne odcienie zieleni to wszystko razem powoduje ze na pewno nie zapomnimy tego miejsca.
Pogoda taka jak w Polsce, a widoki tak piękne że na pewno nie prędko wymażemy z pamięci ten rejon. A te odcienie zieleni - tego nie da się opisać to trzeba zobaczyć.
W siedzibie plantacji pijemy na tarasie herbatę z liści miejscowych krzewów i zwiedzamy starą fabrykę herbaty (to wszystko jest za free, oczywiście oprócz herbaty)
Robimy to w towarzystwie Ormianina, którego dzień wcześniej namówiliśmy na ten wypad oraz grupki Angoli (teraz to dopiero nie umiemy się po angielsku dogadać ;) No ale w końcu mogłem sobie o futbolu pogadać na poziomie!)
Rozdzielamy się. Anglicy idą na truskawki (ponoć niesamowita atrakcja dla nich jest zebrać sobie truskawkę z krzaka!!!) My z Armeńcem idziemy na szczyt Gunung Brinchag 2000m.
Na szczycie się rozdzielamy, koleś idzie do miasta Brinchang, a my tą samą drogą wracamy (a właściwie zjeżdżamy stopem do plantacji) Prawie do samego szczytu prowadzi asfalt, a na samej górze padało i było mglisto, więc nic nie straciliśmy jadąc autem.
Samo wejście zajęło ok. 2,5h. Zejście do miasta trasą nr 1 prowadzi już zwykła ścieżką, miejscami błotnistą - ale nie sprawia większych trudności (trasa w druga stronę też miej więcej tyle zajmuje).
Na górze oprócz chmur nie widzieliśmy nic, więc widokami się nie podzielimy.
Później zaliczamy okoliczne markety (kupujemy trochę „pisanek” i inne gorengi), wbijamy też do ogrodu motyli (5RM) - całkiem ciekawe zwierzątka można obejrzeć; zaliczamy też plantację kaktusów i idąc piechotą do samego Tanah Rata zwiedzamy jeszcze inne przydrożne budki.
Po drodze w Brinchang był wielki odpust. Jest to typowo hotelowa miejscowość dla krajowych turystów. A że jest weekend to mamy tu przechlapane.
(jeśli ktoś rozważa nocleg w Brinchang to odradzamy po tym co widzieliśmy w czasie krótkiego rekonesansu).
-
Ogólnie wszystko w tym rejonie jest skomercjalizowane i zalane turystami, na szczęście ceny nie są jakoś specjalnie wywindowane.
Najbardziej nas tu uderzył KULT TRUSKAWKI. Oprócz herbaty, jest to zagłębię truskawkowe.
Niesamowite jest to jak można wylansować uprawę truskawki - wycieczki na plantacje, maskotki, maskotki i jeszcze raz maskotki, dżemy, soki inne takie rzeczy. No i jeszcze wszędzie takie wielkie plastikowe truskawki!
W ogóle to oni tu stawiają pomniki truskawkom, kukurydzy, kapuście i pomarańczom.
To chyba najważniejsze produkty w okolicy. Na każdym straganie tylko to.
Wszystko to co zrobiliśmy ( + farma truskawek której nie mieliśmy zamiaru oglądać) jest do wykupienie w każdej agencji turystycznej na miejscu. Zabawa kosztuje od 50RM do 98RM i polega na przerzucaniu cię z miejsca na miejsce minivanem -> kolejny przykład że samemu jest lepiej i taniej.
--
Mamo - czy patrząc na zdjęcia dalej jesteś przy swoim? Chyba jednak warto było tu podskoczyć. Te zielone krzaki wcale nie są takie złe ;)
--
Ania - sfocilismy Ci mnóstwo kaktusów, obrazki musza zastąpić prawdziwe. Olo ciesz się że takiego wyboru tej zieleniny nie ma u nas ;)