Na lotnisku czekają na nas moi rodzice, którzy witają nas chlebem i solą (dosłownie). Raz to już dla żartu przerabiałem, ale tym razem się nie spodziewałem. Chciałem się z nimi zwyczajnie przywitać, no ale co zrobić – będzie z czego zrobić jakieś kanapki na drugi dzień ;)
Szybko docieramy na Gůrny Ślůnsk. W domu się lekko ogarniamy i szykujemy do pracy. Niestety świadomy zajobu jaki mnie czeka w najbliższych dniach nie realizuje założeń późnego pójścia spać, tak aby szybciej się przestawić na „nasz” czas. Grzecznie kładę się do łóżka ok. 22, żeby jakoś przetrwać nadchodzący tydzień. (z tym chodzeniem spać o 22 to mi zostało na najbliższe tygodnie).
Dodam jeszcze, że były problemy, żeby wstać o planowanej porze, bo…sam się budziłem godzinę wcześniej, ponieważ już spać nie mogłem (przecież 5:30 rano to prawie południe – nie wypada tyle spać); a do pracy przychodziłem pierwszy (poza Ewą, ale ona się nie liczy, bo zawsze jest pierwsza :P).
Około środy zastanawiałem się już czy aby na pewno, byłem na 3tyg. urlopie bo jakoś się już nie czułem…
p.s. w niedziele wybraliśmy się na lokalną giełdę/targ. Biorąc pod uwagę fakt, że wiało i pizgało zatęskniłem za wszechobecną hicom, którą jeszcze tydzień wcześniej przeklinałem biegając po bazarze w BKK.
p.s.2 – jak na koniec listopada/ początek grudnia jest dość ciepło. My przez pierwszy tydzień trzęsiemy się jak galaretki. Jest nam zimno. Ponad 30st. różnicy temperatur to jednak zbyt duży szok. Ale jakoś damy radę w nowym, starym świecie…