Dziś spędziliśmy szalony dzień na wiyyylkim torgu. Niestety nie kupiliśmy wszystkiego co chcieliśmy. Plecaki nie wiem jakim cudem zapakowane. Dużo to wszystko może nie wazy, ale objętościowo sporo zajmuje. Kupiliśmy owoce - w męczarniach przepłacone prawie 2 razy, ale mamy je. Oby gra była warta świeczki i po otwarciu plecaka wszystko z nimi będzie OK. Właśnie zrobiliśmy check-out i drepczemy już na busa, a potem koleją na lotnisko. Mamy ok. 1,5-2h zapasu. Jest teraz 20 a musimy być o 23. Wiec chyba się uda ;)No to do zo. Byle było powyżej zera.
--
no i co się wydarzyło w ciągu tych 3 godzin?
Na samym początku wpadka z przystankiem autobusowym. Trochę pomieszały mi się kierunki, strony itd. itp. A że wszystko to miało miejsce w pobliżu dość sporego skrzyżowania to trochę sobie pobiegaliśmy z plecakami (a po ostatnim prysznicu mieliśmy zachować świeżość na dłużej).
Czekamy na autobus linii 59, który ma nas zawieźć na stacje kolei Airport Link, skąd zugiem udamy się na lotnisko. Ci którzy chcą jechać z Khao San muszą podreptać niecałe 5 min. na przystanek autobusowy znajdujący się na drodze w kierunku Pomnika Demokracji (przedłużenie trasy z mostu Pin Klao w stronę wspomnianego pomnika). Bilet kosztował ok. 13B/os, a bus do stacji Phaya Thai jechał ok. 15min.
-
My w BKK nie mieliśmy szczęścia z autobusami. Zawsze jeździły wszystkie możliwe linie (nawet kilkakrotnie) tylko nie nasz (nie ma rozkładów, stoisz i cierpliwie czekasz). Tak było i w tym przypadku, ale różnica była w plecakach. O ile mając po 2 małe plecaki, można spławić lub nie wzbudzić zbytniego zainteresowania taksiarzy. Tak tym razem (2 duże + 2 małe) nie było to łatwe. Byli gorsi od komarów. Czułeś się jak żarówka wokół której furgają owady. Najgorszy jest taki znudzony tuk-tukarz; taki to zawsze opowie taką historie, że już prawie mu wierzysz i że kupujesz ten produkt :P Najbardziej wkurzało mnie to, że nie rozumieją motywów finansowych. Koleś mi proponuje 150B za transport, ja mu podaje cenę za busa - czyli wszystko jasne. A ten dalej nieugięty. (dla zobrazowania cena za tuk tuka z okolic stacji metra Sam Yan do Pomnika Demokracji, którą wynegocjowaliśmy (a w zasadzie wymusiliśmy - bo nie chcieliśmy jechać) wyniosła 80B /2os. Było ok. g.22, a koleś nie wyglądał na zadowolonego z interesu). Podobno na krótkich odcinkach w centrum tajowie płacą 30B. Myślę że takie dłuższe mogą chcieć 50B. Uznałem, że 100B za 2os to max co mogę im płacić za dłuższe przejazdy. No ale wiadomo - wszystko zależy od determinacji tuk-tukarza i oczywiście ważne, żeby tobie wisiało to czy
pojedziesz czy nie ;)
-
Na Stacji Phaya Thai do wyboru pociąg Express i CITY. Pierwszy jedzie 15min. bez żadnych przystanków po drodze (cena 110B); drugi jedzie ok.30min. i zalicza kilka miejscowych stacji (cena 45B). Bilety do kupienia w budce przed wejściem na perony. Oba zugi jeżdżą chyba co 20min, więc wychodzi że co 10min. jest odjazd na lotnicho. Na lotnisku peron znajduje się na dolnym, najniższym poziomie. Odloty są na 4.
-
Wyjeżdżając na lotnicho liczyłem jeszcze na ostatni uliczny posiłek. Ale niestety bezpośrednia okolica obserwowana z busa nie wróżyła niczego dobrego. Kilkaset metrów przed ostatnim przystankiem widziałem na winklu zupodajnie - dość daleko i nie w tą stronę. Zaraz przy przystanku jakieś jedzenie, ale...się skończyło i babki myją gary. Strażniczkę na peronie pytam się i żarcie uliczne - ledwo idzie się dogadać - i dostaje super radę. Tu nic nie ma, jedzenie na lotnisku. Dziękuję bardzo. Akurat za parę minut najbliższy zug, ale że jest 20:55 to myślę, że nic się nie stanie jak pojedziemy np. za pół godziny (w końcu po coś ta rezerwa) Zostawiam Agę z bagażami i ku zdziwieniu strażniczki biegnę szukać jedzenia. Dla pewności zagaduje myjące garki panie, gdzie można zjeść a one wskazują znany mi kierunek. No trudno trzeba tam biec. Ale...robiąc kilka kroków przemknął mi w ajńfarcie widok plastikowych krzesełek i plastikowych dzbanków na wodę. Wrzucam wsteczny, bingo! Jest to bardzo lokalna miejscówka (wyglądało to tak jakby na kolacje przyszło trochę ludzi z 2 klatek schodowych z pobliskiego domu. Ciężko się dogadać z panią na ladą i ciężko wskazać na "sejm sejm" po akurat każdy na coś czekał. Ku mojemu zdziwieniu od stolika wstaje młody koleś i zagaduje mnie płynną amerykańszczyzną.
5 lat na studiach w Kanadzie sporo daje ;) Krótki wymiana zdań i koleś już wie o co prosić kucharkę - zamawia mi jakiś popularny, ulubiony tajski specjał (oczywiście nazwę zapomniałem jak tylko stamtąd wyszedłem) Zaprasza mnie do stolika i tak sobie gaworzymy o wszystkim (w tym o jego biznesie, który mu trochę zalało podczas powodzi, o cenach które wzrosły i o pakowaniu i odpowiednim odżywianiu ;)) Trwa to w sumie stosunkowo krótko, ale wtedy dla mnie to była wieczność. (kurcze ta scena byłoby piękna jak w filmie; mógłbym się zakochać, olać lot i tam zostać, gdyby nie to że to był koleś :P) Jak już mówiłem byłem któryś tam w kolejce a wok jest jeden i pani też. Koleś zna sprawę więc zagaduje panią, żeby nam najpierw zrobiła jedzonko i stety niestety dla mnie - zrobiła mi to samo co kolesiowi. A to z racji tego żebyśmy razem jedli i na raz szło w woku zrobić. I tak dobre było :) No cóż, trzeba wracać do Agi.
--
Przejazd zugiem szybki i przyjemny. Szybko i zarazem cicho! Nawet nie wiedziałem, że po szynach jedziemy.
Na dworcu Aga przeżywa dramat: stiki rajs łyf mango 3 razy droższym niż w BKK - odmawia sobie.
Nie zostaje nam nic innego jak udać się do odprawy. Ważymy plecaki: mój ponad 18kg, Agi 15Kg - trochę im się utyło. Praktycznie zaraz jest boarding więc idziemy. Okazuje się, że większość ludzi już siedzi w samolocie, więc w bardzo sprawny sposób trafiamy na nasze miejsca (w pamięci mamy tłok z Wiednia). Jeszcze krótka rozmowa z panem obsługującym rękaw do samolotu (koleś się nieźle bał, myślał, że zaraz złapie joystick i zrobię małą łostudę tym rękawem). ostatni wdech ciepłego powietrza, no i żegnaj Tajlandio!